Msza Święta oraz spotkanie dla rodziców po Stracie Dziecka!!! Zapraszamy

Msza Święta oraz spotkanie dla rodziców po Stracie Dziecka!!! Zapraszamy

3.01.2013 ok godz 16 Marysia dołączyła do grona ANIOŁKÓW [*]

„W księdze życia Anioł zapisał datę Twoich narodzin…

Zamykając ją, wyszeptał:ZBYT PIĘKNA DLA ZIEMI…




sobota, 28 lipca 2012

2012-07-27



XX Elbląska Pielgrzymka Piesza na Jasną Górę

Dzisiaj na szlak pielgrzymkowy wyruszyła pierwsza grupa z diecezji elbląskiej. Kolejne grupy na trasie pielgrzymki pojawią się już jutro. Hasło tegorocznej pielgrzymki brzmi „Oto Matka Twoja”. Wszystkie grupy dotrą do CELU 11 sierpnia.
Marysieńka po raz pierwszy na trasie pielgrzymki była będąc kilkunastodniową „fasolką” w brzuchu mamy w 2010 roku. Wędrowała z nami 3 dni, przed tron Matki Bożej, gdzie po raz pierwszy została odprawiona za nią Msza Święta.  
Rok temu, kiedy stan zdrowia naszej dziewczynki był bardzo ciężki, pielgrzymi nieustannie o niej pamiętali. W czasie trwania pielgrzymki doświadczyliśmy cudu, pewnego dnia lekarze zaczęli mówić o tym, że nasze dziecko powinno wkrótce przestać wymagać respiratora, a na samym tlenie będziemy mogli pójść do domu. Było to dla nas niesamowite, ponieważ perspektywa zmieniła się diametralnie, dzień czy 2 dni prędzej mówiono nam, że o wyjściu do domu, nie mamy nawet co marzyć… Również w czasie pielgrzymki, Maria miała zabieg tracheotomii, po którym jej stan zaczął się sukcesywnie poprawiać. Dziękujemy za każdą modlitwę w intencji naszej córeczki Marysi.
Prosimy o pamięć również na tegorocznej pielgrzymce. My niestety nie możemy być razem z Wami, choć tak bardzo pragnęliśmy, ale myślą i sercem Wam towarzyszymy.
Wszystkim życzymy owocnego pielgrzymowania do tronu Pani Jasnogórskiej. 







poniedziałek, 23 lipca 2012

2012-07-22


U mnie dużo nowości. Ostatnio pisaliśmy o wyjeździe do Anglii – doszedł on już do skutku. Od 2 dni jestem na wyspach ;).
Podczas ostatniego wpisu poruszone zostały problemy związane ze sprzętem, którego hospicjum, a raczej dwie panie tam pracujące, dla których potrzeby dzieci nie mają większego znaczenia, absolutnie nie zgodziły się nam udostępnić nawet na kilka tygodni do czasu, aż się ogarniemy w innym kraju. Dzięki Cudownej Osobie, która postanowiła podarować mi pieniądze potrzebne na zakup niezbędnego sprzętu nasz plan wyjazdu mógł dojść do skutku. Temu Cudownemu Aniołowi w ludzkiej postaci serdecznie dziękujemy raz jeszcze!!! Za podarowane pieniądze rodzice postanowili zakupić sprzęt identyczny z tym, którego używaliśmy w domu,  a który należał do hospicjum. Chcieli, aby aparatura była sprawdzona, ponieważ od niej zależy moje zdrowie i życie. Koncentrator tlenu udało się zakupić nawet troszeczkę lepszy, bo cichszy, natomiast sporego problemu przysporzył rodzicom pulsoksymetr. Niestety nie znaleźli w Polsce takiego samego, więc postanowili zakupić inny. Nowy sprzęt okazał się nietrafiony, nie był w stanie odczytywać poprawnie moich niezbyt „poprawnych” saturacji. Cały czas pokazywał ponad 90%, nawet jak rodzice odłączali mi tlen, co było kompletną bzdurą, ponieważ ja maksymalną saturację mam ok. 85%. Podczas odłączenia od tlenu po kilku minutach reaguję wiercąc się nerwowo oraz siniejąc, jednak pulsoksymetr tego nie wyłapywał. Rodzice zobligowani byli zwrócić zakupiony sprzęt, a nie mogli oddać pulsoksymetru hospicyjnego, ponieważ jest on niezbędny każdej nocy. Prawie codziennie budzi on swoim alarmem rodziców, kiedy ja smacznie śpię, a spada mi saturacja, np. z powodu odczepienia wężyka od tlenu. Każdy taki incydent grozi poważnym niedotlenieniem mózgu, a nawet śmiercią, gdyby rodzice w porę nie reagowali. Ostatnio, podczas upałów, kiedy twardo spałam kilkakrotnie zdarzyły mi się incydenty groźnego spadku tętna. Za każdym razem na szczęście obyło się bez użycia sprzętu, czyli ambu. Wystarczyło mnie szurnąć i wybudzić z twardego snu, a momentalnie wracałam do siebie. Aż strach pomyśleć, jakby mogło się to skończyć, gdyby nie alarm wyjący z jednego z najważniejszych urządzeń, jakim jest pulsoksymetr. Niestety nie każdy rozumie jak ważna jest to maszyna dla dziecka, takiego jak ja, czyli tlenozależnego, z chorymi płuckami, z poważną wadą serca oraz będącego wcześniakiem, któremu mogą zdarzyć się bezdechy, czy bradykardie. Moim rodzicom kazano oddać ten sprzęt do hospicjum, nie liczyło się w tym momencie w żadnym wypadku moje dobro, a jedynie lęk przed tym, że moi rodzice okażą się złodziejami i mogą nie oddać w ciągu kilku tygodni pulsoksymetru. Rozpętała się wokół tego urządzenia prawdziwa burza, o której szczegółach nie warto tu jednak pisać i ponownie się denerwować –  bo „Denerwować jest to mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych”. Ostatecznie po wielu interwencjach ksiądz dyrektor hospicjum zgodził się na wypożyczenie nam sprzętu na 2-3 tygodnie, po czym na drugi dzień zmienił zdanie, prawdopodobnie pod wpływem pani wicedyrektor oraz pani koordynator. Tak czy inaczej pulsoksymetr jest ze mną w Anglii i prawdopodobnie jutro zostanie zamówiony dla mnie nowy ze Stanów. Od razu jak dostanę nowy sprzęt ten zostanie wysłany bezpośrednio do hospicjum. Jak wyjeżdżałam do Rabki Zdrój na 2 tygodnie nikt nie robił problemu, aby wypożyczyć sprzęt, mimo, że na ten czas byłam wypisywana z hospicjum, ale gdy wyjeżdżam za granicę i rodzice chcieli wypożyczyć sprzęt mniej więcej na ten sam okres pojawia się olbrzymi problem. Być może innych rodziców, problemy jakie pojawiły się przed wyjazdem zniechęciłyby, jednak  należy mieć swoje zdanie i wiedzieć czego się chce w życiu. Na stronie tytułowej mojego bloga są cytowane słowa błogosławionego Jana Pwała II: „Troska o dziecko jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka”. Te słowa nie są zamieszczone tam przypadkowo, ale po to, aby każdy mógł się nad nimi zastanowić. Myślę, że gdyby każda z osób należących do dyrekcji hospicjum zawiesiłaby sobie te słowa wielkimi literami nad łóżkiem, może wszystko by trochę lepiej funkcjonowało, może liczyło by się wtedy wyłącznie dobro dziecka, tak jak powinno być w hospicjum dla dzieci, a nie chęć pokazania kto tu rządzi, chęć wywyższenia się czy po prostu pieniądze. Moi rodzice niejednokrotnie słyszeli od innych rodziców o podobnych problemach, ale niestety każdy boi się o tym mówić. W życiu tak już jest, że ten kto jest głośny, czy naprawdę dąży mocno do celu jest najgorszy i źle postrzegany przez społeczeństwo.
Tak jak wspominałam na początku, od piątku jestem już w Anglii. Kilka dni przed wyjazdem, kiedy wokół wyczuwalna była już atmosfera podróży zaczęłam być niezwykle radosna. Uśmiechałam się, śmiałam nawet w głos oraz gaworzyłam – już nie tylko głoskami a sylabami. Niesamowicie dobrze zniosłam podróż, która trwała prawie 30 godzin. Rodzice byli mną zaskoczeni. Regularnie oczywiście musieli się ze mną zatrzymywać na karmienie, ale bardzo dużo spałam, a jak nie to gaworzyłam i bawiłam się z rodzicem, który akurat ze mną siedział. Już po paru godzinach od przyjazdu rodzice postanowili załatwić jedną z najważniejszych rzeczy, a mianowicie butle z tlenem. W tym celu wybrali się do pobliskiej przychodni, gdzie jak to w również w Polsce, panie z recepcji zaczęły ich odsyłać z miejsca na miejsce, ale jako, że rodzice są osobami upartymi i przez te miesiące życia ze mną musieli nauczyć się asertywności, podczas trzeciej wizyty w przychodni udało się wszystko załatwić. Przyjęła nas bardzo miła pani doktor, która bardzo pochwaliła moich rodziców, za to, że są tak ogarnięci i na wszystkim się znają. Od razu pani doktor dostała do przejrzenia najważniejsze dokumenty dotyczące mojego stanu zdrowia, przetłumaczone jeszcze w Polsce przez tłumacza przysięgłego, dostała kartę szczepień oraz wyniki ostatnich badań laboratoryjnych, robionych tydzień przed wyjazdem. Pani doktor niezwykle zaangażowała się w moją sprawę. Powiedziała rodzicom, że jeśli zdecydują się zostać w Anglii, będą miała minimum taką samą opiekę jak w Polsce, albo znacznie lepszą. Lekarka zamówiła dla mnie tlen, nie wiedziała, czy uda jej się załatwić tego samego dnia, czy dopiero po weekendzie. Umówiliśmy się z nią na środę, na dłuższą wizytę i rozmowę. Czeka nas na pewno szereg wizyt u specjalistów: kardiologa, pulmonologa oraz okulisty, ponieważ każdej mojej chorobie musi przyjrzeć się angielski specjalista. Od razu tego samego dnia wieczorem do drzwi mieszkania zapukał pan z firmy zajmującej się transportem tlenu. Otrzymaliśmy 6 małych butli tlenowych, plasterki, kaniule, plecaczek na butlę, wszystko bezpłatnie. Co ciekawe, w Polsce używaliśmy butli czy koncentratora, które podawały tlen w ilości 0,5l, 1l, 2l, itd. Najmniejszą ilość jaką można było mi podać to 0,5l. Tu natomiast wraz z butlami otrzymaliśmy specjalny reduktorek, który dozuje tlen co 0,1!!! Jako, że jestem mocno tlenozależna trudno jest skręcić tlen z 0,5 l od razu do 0, może skręcając stopniowo do 0,4 , 0,3, itd… uda mi się w końcu zejść z tlenu. W tym przypadku koncentratora tlenu w ogóle nie używamy, wyłączne butli. W momencie, kiedy zacznie się nam kończyć tlen, należy zadzwonić do firmy, a na drugi dzień tlen będziemy mieli w domu. Odbywa się to zupełnie inaczej niż w Polsce. Tam za tlen płaciliśmy dużo pieniędzy, bo średnio 600 zł miesięcznie. Ponadto sami musieliśmy jechać do firmy, w której zakupuje się tlen lub poprosić kogoś, aby tam pojechał, gdyż otwarte tam było wyłącznie  w godzinach 8.30 – 14.30.

W Anglii czuje się bardzo dobrze. Mam nadzieję, ze tak będzie cały czas. Jak nigdy przesypiam całe noce. W domu zwykle budziłam się z raz lub dwa. Tu potrafię spać nawet 10 godzin. Jest tu dość chłodno i pomimo, że rodzice woleliby słońce, dla mnie jest idealnie. Oddycham też bardzo lekko. Do tlenu nie trzeba używać nawilżacza, ponieważ tu powietrze jest wystarczająco wilgotne. Najbliższe dni zapowiadają się w dalszym ciągu mocno pracowite, ponieważ rodzice mają do załatwienia mnóstwo spraw związanych ze mną i nie tylko.

allplayerKalendarz na stronę