Msza Święta oraz spotkanie dla rodziców po Stracie Dziecka!!! Zapraszamy

Msza Święta oraz spotkanie dla rodziców po Stracie Dziecka!!! Zapraszamy

3.01.2013 ok godz 16 Marysia dołączyła do grona ANIOŁKÓW [*]

„W księdze życia Anioł zapisał datę Twoich narodzin…

Zamykając ją, wyszeptał:ZBYT PIĘKNA DLA ZIEMI…




wtorek, 26 marca 2013

2013-03-26


 
Marysia odeszła od nas już ponad 11 tygodni temu. Cały czas jest to dla nas ogromny szok. Mamy wrażenie, że żyjemy jakby obok całej tej sytuacji. Choć staramy się ruszyć dalej, wystarczy wejść do pokoju, gdzie stoi puste łóżeczko i ogromny ból i tęsknota uderzają ze zdwojoną siłą, a łzy same cisną się do oczu. Słowa, że człowiek może pogodzić się ze śmiercią własnego dziecka, że czas leczy rany, które wielokrotnie słyszymy – to dla nas puste hasła... Po prostu mijają kolejne dni, a my próbujemy nauczyć się funkcjonować każdego dnia bez naszego Maleństwa.
Ostatnie pół roku życia Marysi było naprawdę wyjątkowym czasem. W zasadzie od maja, od momentu wyjęcia rurki tracheotomijnej w Rabce Zdrój nastąpił dla naszej córeczki lżejszy czas – czas dzieciństwa, nauki, rozwoju. To w Rabce spotkaliśmy wyjątkowy personel medyczny, który pomógł nam niesamowicie, uwierzył, że nasza Mała Dziewczynka wcale nie potrzebuje rurki tracheotomijnej, aby móc oddychać. Dzięki nim udowodniliśmy wszystkim, że wystarczy jej sam tlen. Od tego czasu Marysia mogła uczyć się mówić, wydawała co chwilę nowe dźwięki, głoski, sylaby…W końcu mogła zapłakać, ale zdarzało Jej się to bardzo rzadko. Nigdy nie wymuszała niczego płaczem. Krzyk był oznaką radości, wołaniem po rodziców, śpiewem przy słuchaniu muzyki czy dawaniem znać o pustym brzuszku. Naprawdę sporadycznie zdarzało się naszej Myszce, że zrobiła „podkówkę”. Musiało coś ją naprawdę rozzłościć, przeszkadzać, zaboleć. Wtedy oprócz podkówki i delikatnego płaczu pojawiały się przede wszystkim wielkie jak groch łzy.
Marysia i jej życie jest wielkim przykładem tego, że niemożliwe, może stać się możliwe. Każdy dzień jej życia był cudem, Ona sama była dla nas wielkim Cudem. Mimo tylu chorób była niewiarygodnie pogodna, bardzo często się uśmiechała. Potrafiła cieszyć się z każdej wypowiedzianej nowej sylaby, z każdej usłyszanej nowej, skocznej piosenki, z każdego zobaczonego przedmiotu, z otrzymanych zabawek, czego przykład mieliśmy zwłaszcza w ostatnie święta Bożego Narodzenia. Uśmiech na Jej twarzy gościł nawet wtedy, gdy ktoś szepnął jej do ucha „ma-ma” czy „ta-ta”. Nie bała się obcych ludzi, nowo poznane osoby były dla Niej interesujące, zawsze wsłuchiwała się w każde ich słowa z wyraźnym zaciekawieniem. Wiele osób zauważało, że Marysia jest bardzo pogodnym dzieckiem. My sami wielokrotnie zastanawialiśmy się ze zdumieniem nad tym, jak to możliwe, że dziecko, które doświadczyło już tyle cierpienia i cały czas musi się borykać z wieloma trudnościami, może być tak otwarte i ciekawe wszystkiego, a przede wszystkim tak często beztroskie i uśmiechnięte.
Ostatnie tygodnie życia Marysi były wyjątkowe. Zrobiła ogromne postępy w rozwoju intelektualnym. Bardzo dużo dały jej zwłaszcza wizyty terapeutki wzroku, która zaczęła przychodzić w listopadzie. Pani Andrea z ogromnym zaangażowaniem podchodziła do ćwiczeń z Marysią. Nigdy się nie śpieszyła. Jej wizyty zamiast godziny trwały prawie trzy. Bardzo szybko zauważyliśmy, że te spotkania są dla naszej małej Kruszynki bardzo ważne. Sama terapeutka mówiła, że Marysia robi ogromne postępy z wizyty na wizytę, podczas gdy wielokrotnie pracowała z dziećmi, które przez rok pracy właściwie nie ruszały z miejsca. Marynia pomimo tak poważnie uszkodzonych oczu śledziła wzrokiem swoją pszczółkę, a co najważniejsze – zaczęła wyciągać po nią rączkę i to bez pudłowania.
Ogromną radością były dla nas postępy Marysi w mówieniu. W grudniu Marysia zaczęła mówić „gdzie”, czy raczej „dzie”. Osobiście mam taką teorię, że nauczyła się tego słowa dlatego, że często pytałem jej „gdzie mama?”, a ona najwyraźniej nie potrafiła poradzić sobie ze słowem „mama”, i choć „gdzie” wydaje się trudniejsze, nasza Kruszynka poradziła sobie właśnie z tym słowem.
Klimat panujący w Anglii bardzo sprzyjał Marysi. Duża wilgotność powietrza pozwoliła na to aby odstawić wszystkie inhalacje. Ponadto zamiast odsysania 30 razy dziennie, musieliśmy wykonywać ten nieprzyjemny zabieg tylko raz na 2-3 tygodnie. Nasza Kruszynka z dnia na dzień wymagała coraz mniejszej ilości tlenu. Gdy mieszkaliśmy w Polsce potrzebowała 0,5-1,0 litra na minutę, a przed wyjazdem na święta wymagała już tylko 0,2-0,3 litra.
2-3 tygodnie przed wyjazdem do Polski zorientowaliśmy się także, że właściwie nie możemy Marysi zostawić samej. Tak jak wcześniej najchętniej leżała na podłodze, tak w ostatnim czasie najlepiej cały czas chodziłaby na rękach.
Do Polski wyjechaliśmy 20 grudnia, po południu. Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy do Dover, potem pociągiem przejechaliśmy pod kanałem La Manche i około pierwszej na ranem dotarliśmy do Dunkierki, gdzie mieliśmy nocleg. Następnego dnia wyruszyliśmy po dziesiątej. Na początku jechało się świetnie, pogoda była wiosenna. Niestety w Niemczech, warunki znacznie się pogorszyły. Najpierw padał deszcz, potem śnieg  i było bardzo ślisko. Mieliśmy jedną sytuację bardzo niebezpieczną. Jechaliśmy ok.130km/h i nagle zauważyłem, że auta przed nami hamują. Też nacisnąłem hamulec, ale koła się zblokowały. Zacząłem hamować pulsacyjnie. Oboje byliśmy pewni, że uderzymy w samochód przed nami, zastanawialiśmy się tylko jak mocno. Ostatecznie jednak udało się wyhamować. Oczywiście trwało to bardzo krótko i napisanie tego zajęło mi więcej niż sama sytuacja, ale piszę o tym, ponieważ nasza mała Kruszynka czując gwałtowne hamowanie i wciskanie w fotelik, krzyknęła tylko z ogromnym zadowoleniem „aaaaaa”. Do Polski dojechaliśmy po wielu godzinach przed piątą nad ranem w sobotę. Całą podróż Marysia zniosła rewelacyjnie. Była bardzo grzeczna. Gdy mijały 3 godziny, tzn. przychodził czas na posiłek, zaczynała się robić marudna. Wtedy Iza starała się ją zająć, tak aby nasz mały Głodomorek wytrzymał jeszcze trochę i by zrobić więcej kilometrów. Po postoju i najedzeniu się Marysia znów była zadowolona i mogliśmy jechać dalej.
Tak jak pisaliśmy wcześniej, święta minęły w radosnej, rodzinnej atmosferze. W czwartek i piątek pojechaliśmy do Gdańska do pani Zosi na rehabilitacje. Niestety zmienna pogoda wielu osobom dała się we znaki i Marysia też złapała jakąś infekcję. Od razu zaczęliśmy podawać jej leki i robić inhalacje. Była trochę marudna, ale właściwie tylko spała i jadła. Martwiliśmy się, bo chociaż nie miała ani dużo wydzieliny, ani dużej gorączki, była nieswoja. W niedzielę, 30 grudnia, Marysia nie poszła do kościoła – drugi raz odkąd wyszła ze szpitala (pierwszy był w niedzielę bezpośrednio po wypisaniu). Ponieważ choroba nie przechodziła, w Nowy Rok (wtorek) zadzwoniliśmy do pani doktor z Gdańska (w Dzierzgoniu nie ma pediatry), która powiedziała nam, ze dobrze podajemy leki, ale żebyśmy pamiętali, że każda infekcja jest niebezpieczna dla serduszka. Oczywiście wiedzieliśmy o tym doskonale. W środę pojechaliśmy do Gdańska i poszliśmy z Małą do pani doktor, która bardzo dobrze znała Marysię. Tego dnia Marysia miała gorszy apetyt. Opowiedzieliśmy o wszystkim, także o naszych obawach, ponieważ nasza Kruszynka zaczęła prężyć rączki i nóżki, ale pani doktor powiedziała, że taki objaw może wystąpić. Po osłuchaniu stwierdziła, że na płucach są zmiany, ale drobne. Potwierdziła leki, które podawaliśmy Marysi, dodała jeden nowy i powiedziała, że nasza Kruszynka poradzi sobie tak jak zawsze. Była pełna uznania dla rozwoju Marysi. Tego dnia oddaliśmy też wymaz do badania, więc Iza poprosiła o wypisanie antybiotyku, tak w razie czego, gdyby coś w nim wyszło.
W czwartek rano Marynia jeszcze zjadła, ale niewiele. Po południu pulsoksymetr zaczął szaleć. Pokazywał spadki saturacji, nie wiedzieliśmy co się dzieje, zaczęliśmy wymieniać czujniki, zmieniać ich położenie, zwiększyliśmy tlen. Po około 2 godzinach walki saturacja się wyrównała. Gdy Iza stwierdziła, że musimy jechać do szpitala bo Marysia jest słaba, nagle tętno spadło… Nasza Mała Kruszynka odeszła do nieba… Od razu zaczęliśmy reanimację, po 5 minutach przyjechała pierwsza karetka z ratownikami, po następnych 15 kolejna z lekarzem. Mimo prawie godzinnej reanimacji małe serduszko z „mapkasami” nie zabiło już ani razu…
Nie mieliśmy świadomości, ale patrząc wstecz na te wszystkie wydarzenia, wydaje się nam, że Marysia po prostu umierała od kilku godzin. Z jednej strony przychodzą nam myśli, że mogliśmy szybciej pojechać do szpitala, z drugiej wiemy, że Nasza Mała Kruszynka odeszła w domu, w objęciach swojej mamy. Już jej nikt nie męczył, nie intubował, nie wkuwał wenflonów…
W ostatniej drodze Marysi uczestniczyło bardzo dużo osób. Oboje byliśmy  w takim szoku, że niewiele pamiętamy. Rodzina i przyjaciele mówili, że na pogrzebie uczestniczyło tyle osób, jakby odeszła młoda osoba, mająca strasznie dużo znajomych. A było to pożegnanie maleńkiej dziewczynki, niespełna dwuletniej, która podbiła mnóstwo serc. Bardzo serdecznie dziękujemy księżom obecnym na Mszy pogrzebowej, tym nieobecnym za msze święte i modlitwę w naszej intencji, rodzinie, znajomym i nieznajomym dziękujemy za to, że byli pożegnać naszą córeczkę. Otrzymaliśmy ogromną ilość sms-ów, e-maili, wiadomości na FB oraz komentarzy na blogu Marysi, nie zdołaliśmy na te wiadomości odpisać, ale dziękujemy za wsparcie i modlitwę.
Ostatnie 2 lata naszego życia poświęcone było w pełni Marysi, wszystko co robiliśmy było dla Niej. Plany na przyszłość były związane z Marią. Nasze Maleństwo nauczyło nas tego, co w życiu jest najważniejsze, nauczyło nas bezgranicznie kochać, pokazała nam, że warto walczyć i wierzyć. To tak bardzo boli, że własne dziecko odwiedzamy na cmentarzu, że nie możemy Jej już przytulić, usłyszeć Jej słodkiego głosu. Była taką mądrą i bystrą dziewczynką.
Profil Marysi na Facebook-u wkrótce prawdopodobnie zostanie usunięty. Blog pozostanie, aby mógł pomagać innym rodzicom. Postaramy się uporządkować go jak najszybciej. Dodamy też zdjęcia i filmy, zwłaszcza te na których Marysia mówi.
Choć nam rodzicom te słowa tak trudno się wypowiada i pisze – wierzymy, że Marysia w pierwszym rzędzie ogląda Pana Boga. Nam jest ciężko, tęsknimy strasznie, próbujemy, uczymy się żyć bez Niej…Ona na pewno jest szczęśliwa. Wierzymy, że teraz wszyscy możemy prosić Marysię o wstawiennictwo.

9 komentarzy:

  1. Mimo swojej tragedii wasza tez bardzo przeżyłam a dziś jak to czytam płaczę
    Płaczę i proszę Szymka aby opiekował się Marysia jak swoja siostrzyczka której nie zdarzył opiekować się tu na ziemi.Wierze ze swoja misje pełni tam i jest starszym bratem dla Marysi
    Tule was i wiem ze ciężko cokolwiek napisać ...dlatego przemilczę

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam ten wpis i beczę. Tak bardzo rozumiem Was i Wasze uczucia. Moja 10 letnia córeczka zmarła prawie 11 miesięcy temu. Trzy tygodnie walczyła na OIOMIE z zapaleniem płuc. Mądra piękna uśmiechnięta inteligentna dziewczynka. Dlaczego? To ciągle tak samo boli i zrozumiałam że taki ból nigdy nie mija, czas nie leczy ran to tylko banały slogany. Przytulam Was całym moim sercem. Rozumiem

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko, co zostało tu napisane, porusza serce i jest tak ogromnie przepełnione miłością. Doskonale Was rozumiem , bo sami przeżywamy podobną historię...Jest ciężko znieść chwile,kiedy nie ma naszej ukochanej córeczki, nikt i nic jej nie zastąpi, ale Maja i Marysia przekroczyły granicę , którą może kiedyś i nam będzie przekroczyć do lepszego , szczęśliwszego życia bez cierpienia, trudu i łez. Trzymajcie się dzielnie rodzice Marysi, Ona Was wspiera z Góry . Ja to wiem, bo moja Maja daje mi to odczuć.Pozdrawiam, Kasia

    OdpowiedzUsuń
  4. przeczytałam juz wczoraj, ale brakło mi słów aby cokolwiek napisac.....
    post przepełniony miłością i ciepłem....ale dla Marysi Bóg przygotował inne mieszkanie, zabrał ją i tylko On wie dlaczego.... byc może uchronił ja przed wiekszym cuerpieniem?
    Rozumiem wasz ból..... ale Marysia jest juz bezpieczna w innych ramionach....
    Zyczę wam duzo siły i zawierzenia Opatrzności.....
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo ze mialam ze swoja corka taze wiele krytycznych momentow nie moge sobie wyobrazic co czujecie.Walczyliscie o nia prawie dwa lata!Cudownie walczyliscie !Mam do was wielki szacunek!Wasz blog bardzo mi pomagal w wielu momentach.Nie napisze ze Marynia jest teraz szczesliwa bo Ona zawsze taka byla!Jednak teraz nie wy nad nia tylko ona nad wami czuwa i chroni.Sciskam was mocno

    Natalia
    www.aniakarolewicz.republika.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak trudno znaleźć odpowiednie słowa w takich chwilach.
    Jesteśmy z Wami, modlitwą, myślami...
    [*]

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochani! Dziękuję za Wasze świadectwo Wiary i Miłości! Serce ściska, a w oku kręci się łza. Piszecie że uczycie się żyć bez Niej, a ja Was zachęcam: uczcie się żyć pełnią życia i radości razem z Nią, która zawsze jest i będzie z Wami choć inaczej. Uczcie się raczej tej Jej innej radosnej z pewnością rzeczywistości przy Was.Nasza maleńka Kruszynka tego z pewnością by chciała. Niech Pan wypełni Wasze serca ciepłem Miłości i ukojenia w blasku Jego Zmartwychwstania! Jesteście Kochani!

    OdpowiedzUsuń
  8. Też się poplakalam jak.bóbr sama zostalam kilka dni temu mama też pojawily się problemy w ciąży cały czas trzese się o nasz mały cud wierzę że Bóg ma wobec Was misje i na pewno wynagrodzi Wam to.cierpienie 3 majcie się dzielnie kochajcie się nie obwiniajcie wzajemnie.bądźcie silni wierzę że życie Was niedługo pozytywnie zaskoczy w Panu Bogu nadzieja pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogłem uczestniczyć w ostatniej drodze Marysi zbyt puzno zajrzałem na bloga a kibicowałem Jej od ponad roku ale postaram się zapalić światełko na tym maleńkim grobku spoczywaj w pokoju kruszynko

    OdpowiedzUsuń

allplayerKalendarz na stronę